Maraton kajakowy Krumlov, tak jak Adige Marathon lub Tour de Gudena to imprezy w których niejednokrotnie brali udział znajomi z naszej ekipy. Liczne opowiadania Bogdana i Huberta sprawiły, że sam zacząłem zastanawiać się nad taką wyprawą. Pewnego, chyba sierpniowego dnia, przyjechał do mnie Bogdan i po dłuższej rozmowie zaproponował wyjazd na Adige Marathon we Włoszech, odpowiedziałem – „czemu nie?”. Jednak po przeanalizowaniu wszystkiego doszedłem do wniosku, że Włochy to może nie, bo i za daleko, i mało czasu. Ale Czechy są o wiele bliżej i wyjazd może się powieść. Temat dość szybko podjął Piotr D. i to on od tej chwili stał się głównym zachęcającym innych do wyjazdu. W sumie zebrała się grupka dziewięciu osób – ludzi, którzy z kajakami związani są na co dzień. Celem wyjazdu od samego początku nie było ściganie się, bo to już nie te lata i nie ta kondycja. Jechaliśmy po to, by poznać okolicę i samą rzekę, wziąć udział w spływie, a przede wszystkim przeżyć niezapomnianą przygodę.
W czwartek – 8 października 2015 roku, parę minut po godzinie szóstej rano Piotr D. wysłał wszystkim smsa z informacją, że nie może jechać. Przeziębienie i wysoka temperatura ścięła go z nóg i zamiast siedzieć z nami w busie, został w domu, w łóżku. Z Łomny wyjechaliśmy z małym opóźnieniem. W Warszawie na trasie S8 busik, którym podróżowaliśmy odmówił posłuszeństwa i konieczna była wizyta u mechanika. W warsztacie samochodowym straciliśmy kolejne kilkadziesiąt minut, jednak auto zostało naprawione i mogliśmy kontynuować naszą podróż. Po drodze zabraliśmy pozostałą ekipę i bez większych już problemów późnym wieczorem dotarliśmy do Krumlova.
W piątek po śniadaniu udaliśmy się na krótki rekonesans. Krumlov rozświetlony promieniami słońca wywarł na wszystkich ogromne wrażenie. Wąska, bystra, przelewająca się przez wysokie progi wodne rzeka Wełtawa, zupełnie inna od tej, która przepływa przez Pragę, zaskoczyła wszystkich bardzo pozytywnie. Największym jednak zaskoczeniem dla nas były wybudowane przy progach pochylnie, o których tyle słyszeliśmy, a po których można było pokonać znaczną różnicę poziomów wody nie wysiadając z kajaka. Panorama na miasteczko z wysoko położonego zamku była wisienką na torcie naszego krótkiego zwiedzania. Po powrocie do pensjonatu i po odpowiednim przygotowaniu się pojechaliśmy w górę Wełtawy na zaplanowany wcześniej dziesięciokilometrowy odcinek rzeki.
Spływ rozpoczęliśmy na Autokemp na Pískárně. Wysokie i strome górskie zbocza schodzące pionowo do rzeki i jesienne barwy drzew były po prostu zachwycające. Rzeka wąska, kamienista o znacznym spadku pozwalała momentami płynąć ponad 10 kilometrów na godzinę. Do pierwszej wąskiej pochylni dopłynęliśmy dosyć szybko i każdy z nas mógł na własnej skórze odczuć dreszczyk emocji spływając w dół kajakiem. Pierwsza przeszkoda została pokonana bez większych problemów. Drugą pochylnię też wszyscy przepłynęli bez wywrotki, jedynie Jacek już na prostym odcinku rzeki odwrócił się przez ramię do tyłu i stracił równowagę, tym samym zaliczył wywrotkę. Na przedostatniej pochylni Tomek i Jarek pozazdrościli Jackowi i też postanowili się wykąpać w Wełtawie – moment ten uwidoczniony jest na filmie. Ostatnia pochylnia w Krumlovie, tuż przed samym zamkiem została pokonana bez większych problemów. Wieczorem po spływie było co wspominać.
W Sobotę rano po śniadaniu całą ekipą wyruszyliśmy do miejscowości Vyšší Brod, gdzie z kempingu Pod Hrází na godz. 11:05 zaplanowany był nasz start. Na miejscu byliśmy ponad półtorej godziny wcześniej. Ilość samochodów, różnych jednostek pływających, a w tym kajaków była ogromna. Po rozpakowaniu się i przygotowaniu do startu zostało oczywiście jeszcze zrobione pamiątkowe zdjęcie całej naszej ekipy. Start odbył się dość szybko i wszyscy pognali do przodu. Po kilkunastu minutach od startu za pierwszą pochylnią wywróciło się dosyć dużo jednostek pływających. Większość z naszej ekipy przepłynęła zahartowana treningiem dzień wcześniej bez większych problemów, z tyłu został jednak Piotr Z. na którego postanowiłem zaczekać. Piotr oczywiście poradził sobie z pochylnią i dalej trzymaliśmy się aż do samej mety razem. Po drodze na 25 kilometrze zaplanowana była obowiązkowa przenoska, spotkaliśmy tam Roberta i Tomka. Po krótkiej, przerwie popłynęliśmy dalej. Na trzeciej pochylni od końca, tym razem ja zaliczyłem wywrotkę, a później jeszcze Robert i Tomek. Po przepłynięciu 36 kilometrów do mety dotarliśmy z czasami od 03:24:32,48 do 03:54:27,38 w następującej kolejności: Hubert, Bogdan, Jarek, Jacek, Tomek, Ja z Piotrem ex aequo i Robert.
Poniżej dziesięciominutowy film z ujęć na które był czas i które dało się uchwycić w odpowiednim momencie.
W niedzielę o godzinie szóstej rano zmęczeni, ale usatysfakcjonowani opuszczaliśmy śpiący jeszcze Krumlov. Podróż do Warszawy zajęła nam dwanaście godzin. Jacek – jeden z uczestników wyprawy, a zarazem kierowca – bezpiecznie dowiózł, a później i rozwiózł wszystkich do domów – za co ogromne podziękowania. Wyjazd na maraton kajakowy do Krumlowa przyniósł wszystkim niesamowitą radość, pozwolił każdemu na przeżycie fantastycznej przygody w gronie pozytywnie zakręconych ludzi.
Zazdroszę Wam tego wyjazdu. Pływam już dosyć długo po różnych rzekach, jednak nigdy nie przyszła mi do głowy taka wyprawa. Gratuluję Panowie !
Świetna wyprawa! Ja z firmą byłem na pilicy z wypożyczalni NadPilice, świetnie nam to zorganizowali.