Wiosną, kiedy pływaliśmy po górnej Narwi zrodził się pomysł, aby popływać kajakiem po morzu wzdłuż Półwyspu Helskiego – tak chociaż przez chwilę. Z czasem pomysł przerodził się w planowanie, a planowanie zakończyło się konkretnymi postanowieniami i ustaleniem terminu na 22-23 lipca 2017 roku. Założyliśmy sobie, że przepłyniemy odcinek z Jastrzębiej Góry na Hel lub odwrotnie w zależności od sprzyjających wiatrów. Gdyby w tym terminie pogoda nie pozwoliła nam zamoczyć wioseł w Bałtyku mieliśmy plan awaryjny, a mianowicie dwa dni na górnej Wieżycy.
19 lipca, w czwartek rano, w kierunku Dębek wyjechał Bogdan z Przemkiem. W późnych godzinach popołudniowych siedzieli już w kajakach na Piaśnicy, a kilkanaście minut później byli już na rozkołysanym Bałtyku. Pierwszego dnia dopłynęli do Karwi i tam postanowili zanocować. Piątkowa pogoda była kapryśna i już od samego rana ich nie rozpieszczała, było ponuro, wietrznie i deszczowo, mimo to Panowie nie odpuścili. Wczesnym rankiem po śniadaniu popłynęli w kierunku Jastrzębiej Góry, a następnie wzdłuż wysokiego klifu do Władysławowa. Zmęczeni, dzień zakończyli o zmierzchu tuż przed Chałupami.
Cała nasza pozostała ekipa w składzie: Mateusz, Damian, Piotr, Michał, drugi Mateusz, Jan, Marcin, Ja i kierowca – kolejny Mateusz wyruszyła z pod Warszawy w piątek o godz. 17:00. Po kilku godzinach jazdy, małym przestoju i przygodą z moim zatruciem pokarmowym dotarliśmy do Chałup na zatłoczony kemping Polaris, spotykając po drodze Bogdana, który wypatrywał nas i czekał na butlę z gazem. Na miejscu każdy znalazł dla siebie podmokły, mały skrawek ziemi. Po krótkiej wymianie zdań i rozstawieniu namiotów, w naszym gronie nastała cisza, przeciwnie do tego co działo się wokół na kempingu.
Mój piękny sen o tym, jak wszyscy razem dopływamy na Bornholm przerwał oczywiście sms-em Przemek, który nadzwyczajnie nie mógł się doczekać spotkania z nami. I tym sposobem o godz. 6:00 wszyscy musieli wstać. Krótkie śniadanie, małe przepakowanie i godzinę później wnosiliśmy kajaki na plażę w Chałupach. Pogoda była jak na zamówienie; bezchmurne niebo, lekki wietrzyk i mała fala – idealne warunki na to by wyruszyć na Bałtyk. Zgodnie z planem mieliśmy wystartować z Helu w kierunku Jastrzębiej Góry lub odwrotnie, jednak zważywszy, że Bogdan z Przemkiem koniecznie chcieli nam towarzyszyć, wsiedliśmy w kajaki i popłynęliśmy z Chałup w kierunku na Hel.
Pierwsze kilometry po lekko rozkołysanym morzu wywarły na wszystkich bardzo pozytywne odczucie. Większość z naszej ekipy pierwszy raz w życiu doświadczała pływania kajakiem po morzu. Płynęliśmy w grupkach rozmawiając i podziwiając otaczający nas krajobraz. Kuźnice minęliśmy dosyć szybko, na postój zatrzymaliśmy się po przepłynięciu ok. 15 km tuż za Jastarnią. Po pól godziny odpoczynku wyruszyliśmy dalej realizując zamierzony cel. Morze już nie było tak spokojne, jak wypływaliśmy rano przed godz. 8:00. Wiatr przybierał na sile i fale były coraz większe. Ta sytuacja skłoniła Piotra i Mateusza do wycofania się z dalszego płynięcia. Dalej było coraz ciężej, zaczęły się tworzyć długie fale o wierzchołkach często spienionych, bliżej brzegu fale zaczęły się łamać. Część naszej ekipy została w tyle, nie obyło się też bez wywrotek. Dlatego też postanowiliśmy zakończyć pływanie na Helu w okolicy wyjścia nr 64. Bogdan z Przemkiem zostali na plaży z nadzieją, że nazajutrz uda im się dopłynąć do Sopotu. My po małej przygodzie z odebraniem kajaków wróciliśmy do Chałup na pole kempingowe Polaris.
Przez noc wiatr nie osłabł, a wprost przeciwnie nad ranem od północy zaczął przybierać na sile. Rano Przemek znowu nie dał nam pospać, tuż przed godz 6:00 otrzymałem sms-a z prośbą o ewakuację i trzeba było jechać na Hel. Mimo różnych nie przewidzianych problemów z odbiorem dzielnej dwójki, udało nam się wrócić przed godz. 10:00 na kemping. O ponownym wypłynięciu na Bałtyk nie było mowy, została nam więc tylko Zatoka Pucka. Krótka odprawa i kilka osób postanowiło przeprawić się przez zatokę do Rewy. Na początku było ok, wiatr wiejący od strony Helu był znośny, na płyciźnie tworzyła się lekka fala. Jednak im dalej od brzegu i im głębiej, boczna fala zaczęła nam coraz bardziej dokuczać. W pierwszej kolejności wycofał się Marcin z Mateuszem. Bogdan, Janek, Michał, Piotr i Ja postanowiliśmy płynąć dalej. Oddalając się od półwyspu wpływaliśmy na coraz głębsze wody, wiatr nie cichł, a wprost przeciwnie – przybierał lekko na sile. Od południowego wschodu niebo zaczęło robić się granatowe, a krótkie, boczne i na kilkadziesiąt centymetrów wysokie fale stały się bardzo uciążliwe i mało bezpieczne. Dlatego też odpuściliśmy i wycofaliśmy się do miejsca z którego startowaliśmy.
Niedzielny powrót do Warszawy zajął nam blisko osiem godzin. Nie zrealizowaliśmy zakładanego planu, mimo to udało nam się troszeczkę powiosłować po Bałtyku i zdobyć nowe, jakże cenne doświadczenie.
Najbardziej w tym wszystkim podoba mi się ta odpowiedzialność i wyobraźnia. Jeśli warunki są niesprzyjające, to nawet Wy – zawodowcy – potraficie prawidłowo ocenić sytuacje i odpuścić.
Tylko ten Przemek jakiś taki…. dzwoni o 6.00 …….
Niemniej w pracy Go chwalą… 😉
Gdyby nie dzwonił i nie zawracał … to by było bardzo smutno bez tego Przemka !!!
Super zdjęcia, fantastyczne pływanie. Brawo za rozwagę.
rozwagę czy odwagę?
No właśnie podobno nie, dlatego własną firmę musiał założyć.